Postanowiłam dać szansę zumbie
Dzisiaj opowiem Ci o moich początkach z "zumbowaniem". 😉
Tamtego popołudnia rozmawiałam z Anią. Rozmowy z nią zawsze miały dla mnie wymiar terapeutyczny. Nie miałyśmy żadnych oporów, by dzielić się swoimi osobistymi odczuciami. Wspierałyśmy się w gorszych momentach. Tego dnia za oknem było szaro i ponuro, a głównym tematem jaki wałkowałyśmy, były relacje damsko-męskie. W pewnym momencie Ania powiedziała, że będzie mnie zabierać na zumbę. Nigdy wcześniej nie słyszałam o czymś takim. Dowiedziałam się od niej, że jest to grupowy taniec. I wtedy sobie pomyślałam: to może być świetne, w końcu bardzo lubię tańczyć! Nie zastanawiałam się, czy lubię sporty grupowe i czy odnajdę się w tym. Postanowiłam dać szansę zumbie, przekonując się na własnej skórze, o co w niej chodzi.
Poznałyśmy się z zumbą w 2013 roku, a była to zima. Wykupiłam wejście jednorazowe. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak rozwinie się nasza znajomość ani czego mogę się po niej spodziewać. Czy mnie czymś zaskoczy, a może rozczaruje? Chciałam spróbować czegoś nowego. Szukałam jakiejś rozrywki, która byłaby moją odskocznią od codzienności, a jednocześnie, za sprawą której zaczęłabym się więcej ruszać. Odczuwałam też niski poziom energii. Często marzłam jesienną i zimową porą, a w moim ciele kumulował się nierozładowany stres. A przede wszystkim brakowało mi takiej wewnętrznej radości.
Pamiętasz, kiedy ostatnio robiłaś coś po raz pierwszy? Co wtedy czułaś?
Powiem Ci, że gdy stawiałam swoje pierwsze kroki w zajęciach zumby wówczas towarzyszyło mi zniechęcenie. Było ciężko. Nie nadążałam za krokami instruktorki. Nie potrafiłam jednocześnie „zgrać” rąk i nóg. Moje ruchy były sztywne, często myliłam się, a w dodatku peszyły mnie lustra na sali.
Zapewne sama nie wybrałabym się wtedy na taki trening. Było mi raźniej tańczyć w towarzystwie chociaż jednej osoby, którą znałam. I cieszyłam się, że była to akurat Ania. W sumie to było nawet miło – wesoła i skoczna muzyka, uśmiechnięta prowadząca, inne uczestniczki, z którymi przyszło nam tańczyć miały sympatyczny wyraz twarzy. Potem zagościłam tam jeszcze kilka razy, mając za swoją towarzyszkę Kasię. Czy cała ta zumba zrobiła w tamtym czasie na mnie jakieś większe wrażenie? Nie.
Później spróbowałam jak smakuje ten taneczny trening w innym miejscu (w tej samej szkole tańca), w wykonaniu nieznanej mi do tej pory instruktorki. Z uwagi na to, że tutaj frekwencja pozostawiała wiele do życzenia, ponieważ oprócz trenerki na zajęciach pojawiłam się tylko ja i Kasia, przez co w ogóle mi się nie podobało. Była to dość niezręczna sytuacja. Chyba potrafisz to sobie wyobrazić? Byłyśmy „na świeczniku” prowadzącej, która patrzyła tylko na nas, a ja stresowałam się, czy nadążę za nią i czy w ogóle będę potrafiła tańczyć tak jak ona. Czułam się niekomfortowo. Po tych zajęciach już nigdy nie pojawiłam się w tamtym miejscu. Wkrótce nadeszła wiosna, a wraz z nią moje przygotowywanie się do zamążpójścia. Kiedy zostałam szczęśliwą mężatką poświęciłam uwagę zrobieniu kursu na prawo jazdy i temat zumby sobie odpuściłam. Tym bardziej, że wspomniane wyżej treningi nie wzbudziły we mnie żadnej ekscytacji.
Pod koniec lata 2014 roku zumba na nowo zagościła w moich myślach. Coś popychało mnie w jej stronę. Postanowiłam dać jej drugą szansę.
Ciąg dalszy mojej przygody z "zumbowaniem" - tym razem w jednym z klubów fitness, do którego zaczęłam uczęszczać kilka lat temu, znajduje się na stronach napisanej przeze mnie książki pt: Wytańczona radość. Jak zumba i joga śmiechu budzą dziecięcą radość.
Komentarze
Prześlij komentarz